czwartek, 30 lipca 2009
STRATY
tak wiec najpierw zaczęło się od...
*skrzywiony widelec? na mokrej leśnej dróżce mateuszowi zakopało się przednie koło i podczas jazdy chcąc je wyciągnąć pociągnął, na asfalcie zauważył że coś za bardzo ciągnie go kierownica na prawo... i tak od pierwszego dnia, był skazany na nieustanne trzymanie dłoni na kierownicy... co nie było przyjemne na dłuższą mete...
*bagażnika mateusza, i z nim było wiele przygód. W drodze do Poznania udało się już conieco zaradzić ale nie na długo. W dalszej czesci drogi okazało sie, ze aluminiowe, spawane, drogie i kupione w sklepie rowerowym bagażniki nie umywają się do tych stalowych co filip upolował na złomie za 5zł... Oczywiście z jego bagażnikiem nie było żadnych problemów.
*Znowu Mateusz, i znowu postuj... a udało nam się ujechać z 500m, od momentu kiedy mateuszowi zabrakło śrubki od bagażnika. Tym razem poszła dętka. Przyajmniej mieliśmy kolejną nauczkę co do jazdy po lesie(do którego już się nie wgłębialiśmy w dalszej części tripa). Właściwie nie poszła jedna dętka a dwie i to w jednym kole (druga poszła podczas pąpowania), przy okazji wymieniliśmy oponę na zapas. Która wydawała się mocniejsza. zeszła nam na to godzinka-dwie, nie pamiętam dokładnie, ale było sporo roboty przy tym. Oponę zdejmowaliśmy ręcznie bo łyżki mateusz wymiękały przy tej gumie.
*NO! wkońcu przysyła pora na Filipa! po długim czasie nie nażekania, stwierdził, że ma spalone od słońca nogi... Udało nam się zaopatrzyć na nastepny dzień z rana w krem z filtrem. Przed nami spory odcinek do pokonania był a słońce nie znikało wiec nie było sensu się dobijać:)
*Następny kłopot miał Kuba gdy wyjechaliśmy od JODZINA /u którego z resztą zaopatrzyliśmy się w śrubki do bagażnika mateusza/, otóż okazało się, że nie może się wpiąć w pedał, i tak jechał juz dalszą część drogi aż do Czerska.
*Kolejną stratą był Kuba... zostawił nas w związku z przeciążeniem kolan... 53ząbki z przodu 16 z tyłu to nie jest miłe przełożenie na dłuższą mete gdy trzeba sporo przejechać, z załadowanymi sakwami i co chwile ścierając się z wjazdami, jak i zjazdami... Do Szczytna z Gdańska podjechał pociągiem a dalej do wrocławia... bo sądziliśmy, ze po kilku dniowej przerwie da rade jechać... ale kontuzja była zbyt poważna...
*nie jestem pewien gdzie to było, ale chyba w Godkowie filip zauważył ze z naszej butelki na benzynkę ekstrakcyjną, która była niezbędna do działania palnika, ubyło trochę płynu i to na jego ciuchy... na szczęście nie była to wielka powódź... wiec można powiedzieć że straty nie były duże...
*bagażnik szczytno-warszawa
w olsztynie okazało sie że bagażnik mateusza poszedł na spawie... tym razem nie była to kwestia śrubek, tylko samej konstrukcji... możliwe że to iż był luźny mogło wpłynąć nieco na ten spaw... no ale co nie zmienia faktu, ze znowu była zabawa... udało nam sie po dłuższym czasie coś ztym zrobić i mogliśmy jechać dalej... a w szczytnie mieliśmy pomyśle o spawarce do alu...
*again filip!... nie pamiętam kiedy dokładnie, chyba podczas drogi do mikołaja mieszkania filipowi poszła dętka... i tak dojechał na prage po czym mozna było pojsc w kime po całym dniu zabawy. A na nastepny dzień udało mu sie dogadac z mikołajem co do jego kolka... w pocżatkowej fazie miał jej odkupić ale skończyło sie na tym ze tylko je porzyczył. Teraz musi je jakoś odstawić do wawy:D.
*ahhhh... no i dojechaliśmy do wrocka, i znowu problem... z czym tym razem;>?... otóż bagażnik który udało nam sie załatwić na skłocie Elba w wawie złamał sie w dolnej częsci i wyłamał 3 szprychy... nie ma to jak wrocławski bruk:) no ale nie było co spodziewac sie po tym bagażniku rewelacji, miał wytrzymać aż Mateusz dojedzie do wrocka i wytrzymał. Z rynku do domu mateusz wzioł sakwy zaczepił o kierownice i jakoś dało rade...
*Jeszcze poszły Lenonki... znaczy poszły... Jakiś głupek w tir-zeee przejechał mi je!!! SPECJALNIE:D
.
.
.
*widelec mateusza... otóż po 2 tygodniach, podczas gry w bike polo okazało sie zę ten widelec nie jest tylko wykrzywiony ale i złamany... jestem ciekaw w którym momencie sie złamał, bo nie sprawdzałem tego podczas wyjazdu...
środa, 29 lipca 2009
Dziennik
20.06.2009
TRASSE:
Wrocław -> Vrotsuav
RACE:
Through: Pozen;
Danzig;
Szczytno;
Warsaw;
Craków;
Kędzierzyn - Koźle;
Strzelin;
ENDE:
02.07.2009;
19.06.2009; Wrocław
00:20
Hej, ho!
W sumie to już jest sobota, koniec przygotowań, jeszcze trochę snu i można ruszać w trasę. Długopis jest, kartki też, więc można pisać i rysować. Kuchenka przyszła pocztą w ostatnim dniu, na szczęście wszystko hula. Jedziemy lansować się do Warszawy na Bike Punk Fest (prz okazji się trafił) na "czech ostrych kołach" - z czego jedno klejone ze zniszczonym gwintem, a drugie z czymś nie tak z łożyskami. Jutro się okaże czego zapomnieliśmy... Trzeba się wsypać i liczyć na dobrą pogodę... Inaczej będzie mokro... xD
20.06.2009; Biskupice
01:10
Dst: 210,14
Time: 9:46:43
Avg: 21,49
Hmm, wszyło trochę więcej niż miało być tych kilometrów. Pierwsze 60-70km było ciężkie - jazda przez las, błoto; problemy z bagażnikiem Kuby, problemy z bagażnikiem Mateusza; guma złapana przez Mateusza, potem przebita przez niego dętka przy pompowaniu i wymiana oponki... Na szczęście potem nie było juz takich przygód. Obiad w Gostyniu na wzgórzu z pomnikiem ofiar faszyzmu i stalinizmu oraz świetnym widokiem na miasteczko. Na końcu zaskoczenie - drogą ekspresową jedzie się świetnie - miło, przyjemnie, równo, duże pobocze. Szukanie sklepu w nocy w Poznaniu - ciekawe... Ale Poznań jest nudny - równe, proste drogi i brak bruku...
21.06.2009; Kamienica
00:35
trp: 161,46
time: 7:36:50
avg: 21,21
pff.. Długopis mi nie dziala.. Dzien w miare spokojnej jazdy, bez specjalnych problemow technicznych. Ciekawa rzecza jest to, ze w Wapnie mja swietne i do tego bardzo tanie zelki. Wlasnie sie nam skonczyly. Okazalo sie, ze w rowei mozna znalezc fany rower z siodelkime Brooks'a. Niestety nie znalezlismy go my, tylko niejaki Jodżin (o ile dobrze pamietam jego ksywke) i nie chcial nam sprzedac siodelka. Poznalismy go, jak Mateuszowi zaczal latac bagaznik z powodu jednej obluzowanej srudbki z prowizoryczna nakretka skonstruowana wczoraj. Wiec w Wągrowcu podjechalismy do pierwszego kolesia i zapytalismy, czy nie mogl by nam pomoc. Ogolnie bylo milo, dostalismy srubki i nakretki, pogadalismy, chcial nas zatrzymac na dluzej, ale musielismy jechac. W miedzyczasie ucieklismy od chmur, wyszlo sloneczko, zjedlismy kielbamby, polezelismy i dogonila nas inna chmura, ktora widac bylo, ze z niej leje deszcz. Zaczelo kropic, jak sie zebralismy, ale udalo nam sie przed nia uciec. Zmoklismy dopiero przy zabawie ze srubkami. Pozniej Kuba nie mogl juz prawie wogole wpiac lewego bloku do pedala. Jechal tak przez wieksza czesc dalszej drogi. Jakos dal rade, ale mial jeszcze gratis bolace kolana. Mateuszowi nawalalo wiezadlo lewego kolana. Ja za to spalilem sobie nogi od sloneczka. Na koniec mamy swetny nocleg. Jechalismy do Tucholi, bylo juz pozno, szukalismy cepeenu, zeby sie gdzies obok rozbic. Bylismy jakies kilka km przed Tuchola, na stacji, chcielismy jechac dalej, ale jeszcze gadalismy i sie zbieralismy. Podszedl do nas koles kolo czterdziestki i zagadal. Powiedzial, ze tam do spania miejsca nie znajdziemy i najlepiej niech pojedziemy za nim, to mozemy miejsce u niego. Pojechalismy, nie milismy nic do stracenia, wrocilismy sie kawalek, ale bylo warto. Koles jest emerytowanym policjantem, swietna, sympatyczna osoba. Poznalismy jego zone i najmlodszego, trzyletniego synka. Zrobili nam herbate i kanapeczki, ze nie mielismy jak odmowic. Pogadalismy, stwierdzil, ze jak jeszcze kiedys bedziemy w poblizu, to musimy wstapic do niego. Rozbilismy sie u niego na ogrodzie, a teraz odpedzamy sie od komarow i spimy. Kolejny dzien zakonczony sukcesem..
/Osoba, ktora zapewnila nam nocleg tego dnia, to Marek Pawlak/
22.06.2009; Bąkowo/Jankowo
22:44
TRP: 62,51
TIME: 3:59:39
AVG: 15,65
Przełożenie 53/16 to idiotyzm na dłuższą metę. Rano wyjechaliśmy z Kamienicy, pojechaliśmy dalej, ale daleko nie odjechaliśmy. Kubie wysiadły kolana. Zmieniliśmy mu blat z 53 na 42, ale to było jakieś 200km za póżno. Ledwo dojechaliśmy do Czerska. Stamtąd pociągiem do Gdańska... Teraz śpimy koło Gdańska u Artura - znajomego Kuby i Mateusza. Jest spoko ;] Pierwsza noc w cywilizowanym pomieszczeniu. Jutro Kuba jedzie pociągiem do Szczeytna i spotykamy się na miejscu.
23.06.2009; /Godkowo/
jakies zadupce, 40km od Olsztyna.
22:54
TRP: 124,47
TIME: 5:54:05
AVG: 21,09
Zaczelo sie od odstawienia Kuby do Gdanska na dworzec na pociag do Olsztyna, zeby mogl dostac sie do Szczytna. Ja na rowerku, on busem, ale ja znowu potem busem do Jankowa po graty moje i po Mateusza. Pojechalismy do Gdańska, zjedliśmy śniadanie przy Neptunie, a zaraz potem spisała nas straż miejska, jak wsiedliśmy na rowery. Okazało się, że nie można tamtędy jeździć. Na szczęście udało się nie dostać mandatu... Potem ciągnęliśmy główną aż do Pasłęka. Na początku super, ale potem zaczęło wiać i zrobiła się masakra... Mateusz dając się spisać, musiał się chwilę zastanowić nad imionami rodziców. Teraz mamy nocleg na prywatnym polu, koło stawiku i pięknego skalniaczka. Kolejni sympatyczni ludzie, którzy nam pomogli na trasie. Chcieli dać nam na noc kawalerkę, ale udało się zostać przy namiocie.
24.06.2009; Nowe Gizewo
00:00
TRP: 116,38
TIME: 5:36:40
AVG: 20,74
Poranek w namiocie, g. 7.00 -> pada -> na drugi bok. Godzinę później już przestawało, więc można było zacząć się ogarniać. Wyjechaliśmy o 10, w międzyczasie zachaczając o sklep i spotykając panią, która oferowała nam nocleg w kawalerce. Potem droga całkiem komfortowa, chociaż było dużo zjazdów i podjazdów. Dojechaliśmy do Olsztyna i Mateusz zaczął coś narzekać na bagażnik... Okazało się, że puścił mu oryginalny spaw na tylnim, jego trójkącie.. Przez następną godzinę szukaliśmy warsztatu ze spawarką do alu... Skończyło się tak, że jakiś złomiarz poradził nam, żebyśmy poszli do spółdzielni. Mieli oczywiście tylko do stali, ale przewiercił nam koleś bagażnik, wrzucił miedziany drucik i porządnie zakręcił. Narazie trzyma się świetnie, a tutaj na samym początku Szczytna jest zakład gdzie nam pospawają, ale to jutro. Teraz mamy nocleg u chrzestnego Kuby - kolejny były policjant. Sympatycznie, wesoło i znowu nocleg w domu. Kuba raczej dalej z nami nie pojedzie...
25.06.2009; Nowe Gizewo
23:20
TRP: 5,47
TIME: 00:20:11
AVG: 16,41
Kolejny dzionek w Szczytnie. Pierwszy dzień, w którym można było się wyspać do 11. Potem wyprawa do Szczytna, żeby pospawać bagażnik. Kobieta najpierw powiedziała, że nie spawają alu, ale potem zmieniła zdanie. Przy okazji zauważyłem, że był jeszcze pękniety w innym miejscu. Później na pocztę - zapłacić w końcu mandat z Wrocławia i wysłać kartkę do WKR. Ogólnie dzień relaksu i przerwy spędzony w miłym gronie. Przy okazji wieczorem pomogliśmy przywieźć i załadować drewno na zimę dla Romka. Trochę wysiłku na ten dzień, żeby się nie zastać. Kubie po trocu ruchu odezwały się znowu kolana. Jutro wraca pociągiem do Wrocławia, więc zostajemy już tylko ja i Mateusz. Trzeba się wyspać i jechać do Warszawy - większość drogi krajówką, więc zobaczymy jak będzie...
26.06.2009; Warszawa
02:45
TRIP: 190,83
TIME: 8:50:53
AVG: 21,57
Wyjazd ze Szczytna, na szczęście przestało padać, zanim ruszyliśmy. Całkiem fajna droga, ale za Przasnyszem zaczęły się zjazdy i podjazdy i ogolnie trasa męczyła mentalnie. Dojechaliśmy szczęśliwi do Warszawy, jedziemy, żeby zdążyć na masę, ale Mateuszowi znowu zaczął dziwnie bagażnik chodzić. Okazało się, że poszedł kolejny oryginalny spaw i dodatkowo pękł w dwóch innych miejscach.. Nadaje się już tylko do wymiany.. Aczkolwiek jeszcze trochę z nim pojeździliśmy. Z noclegiem u Sary trochę nie wyszło, ale mamy w końcu fajną miejscówkę na namiot na dzisiaj. Droga krzyżowa z rowerami nawet całkiem wypaliła, a straż miejska po krótkiej interwencji, jak potem przenieśliśmy się na chodznik, w końcu odpuściła. Można było ogólnie spotkać kilku znajomych z grona rowerowego, a do tego Warszawa zrobiła na nas całkiem dobre wrażenie po pierwszym dniu.
27-28.06.2009; Warszawa
/ALLEYCAT:
TRP: 14,56
TIME: 0:30:36
AVG: 29,12
Brak licznika przez większą część wekkendu, więc dst tylko z alleja./
Pierwsza i ostatnia klęska w pisaniu dziennika. Wczoraj dotarliśmy do Mikołaja koło 3 w nocy, nie miałem długopisu, a na komórce już nie chciałem. Ogóleni sobota była spokojna, polo, alley, imprezy. Alley był przesadzony trochę. Jeden punkt był w Złotych Tarasach, trzeba było ubrać pończochę na twarz i wbiec po pieczątkę na pierwsze piętro. Wywiązała się bójka z ochroniarzami, ale wszystkim w końcu udało się wyjść z tego cało, chociaż był niezły burdel. Na końcu, na mecie, aby mieć zaliczony punkt, trzeba było sobie zrobić tatuaż, z rowerkiem i podpisem "BPF 09"... Podziękowałem i wyszedłem. Ogólnie alley nie był długi, ale był strasznie szybki. Trzymałem się Sary, która zna trochę Warszawę, wiec mogliśmy sobie pomagać. Na metę dojechaliśmy na drugim miejscu, zaraz za kolesiem, który wygrał Global Gutz w tym roku (o ile dobrze pamiętam). Zabrakło trochę w nogach, żeby go dogonić, jak pod koniec zbliżyliśmy się do niego na jakieś 300m. Później była impreza i ogólnie dużo świrów robiących wiele rzeczy. Luźna guma, wyścigi na tandemach, koncerty, pijacki krąg, a na sam koniec, przy świetle pochodni i zapalonej benzynie bitwy na tolbajkach. Było co robić. Aha, na początku alleja publiczność robiła dodatkowe przeszkody - kanapy itp. na drodze i ludzie rzucający w nas arbuzami i pomidorami... -> Wszystko do prania. Dzisiaj taki ogólny relaks, do parku nikt nie dotarł, wszystko znów na Elbie. Polo ogólnie przez cały czas, bardziej można było się skupić na spotkaniu ze znajomymi. Dostałem od Sary 2 tłuczki i piłeczkę do polo, które przywiozła ze Stanów jej mama. Będą do Wrocłaiwa. Dorwaliśmy na Elbie bagażnik dla Mateusza, Filip dospawał nam śrubik, żeby były zaczepy na dolne haki, więc chyba jakoś będzie się trzymać. Dzisiaj ostatnia noc w Warszawie u Mikołaja, jutro trzeba wstać rano, zebrać się, założyć bagażnik i w drogę.
29.06.2009; Nowe Miasto nad Pilicą
23:31
TRP: 103,49
TIME: 5:12:22
AVG: 19,88
Udało się wyjechać z Warszawy! Co prawda dopiero o 13, czy 14, ale w końcu. Strasznie dużo pieprzenia się z dętkami... Ja pożyczyłem kółko na przód od Mikołaja, więc dzisiaj już nie musiałem się z tym męczyć, ale załatać skutecznie dętki, żeby działała u Mateusza w końcu nam się nie udało. Pieprzone dziurki od obręczy, przy wentylach... Dotarliśmy do sklepu Jacka, wcześniej z warsztatu jakiegoś dostaliśmy śrubki i udało nam się zamocować na stałe i trwale bagażnik u Mateusza. Kupiliśmy też dętkę i hula! Trzeba było zostawić znajomych w Warszawie i jechać dalej. Słoneczko dawało popalić, więc jakoś przed 16 musieliśmy się zatrzymać i ruszyliśmy dopiero po 18, jak było lepiej. Jakoś o 21:30, kiedy zaczynało coraz bardziej błyskać i dookoła, a bardziej przed nami były juz chmury, znaleźliśmy fajną miejscówkę na namiot nad rzeką. Pomógł nam w tym miejscowy dziadek. Padał parę chwil temu jakiś grad, na szczęście namiot się trzyma. A przed chwilą jeszcze dawka adrenaliny: siedzimy w namiocie, po kolacji sobie i nagle zaczyna wyć jakaś syrena. Przez głowę przelatują myśli o powodzi, która niby znowu teraz gdzieś tam niedaleko na południu zbiera swe żniwo, więc trochę się przestraszyliśmy. Wsiedliśmy na rowery, podjechaliśmy do jakiegoś domu, gdzie paliło się światło, Mateusz porozmawiał, - okazało się, że to tylko pożar gdzieś.. W trakcie ostatnich zdań syrena znowu się odezwała, można iść spać, to tylko pożar..
30.06.2009; Kraków
01:45
TRP: 233,44
TIME: 10:34:00
AVG: 22,09
"Dancing in the rain" -> tak w skrócie spędziliśmy ół dnia, a nawet większość. Rano pobudka, gorące słoneczko, namiot wytrzymał burzę, bo później chyba tam już nie padało; potem kąpiel w Pilicy i w drogę. Podobno zalało trochę Warszawę i sejm - znaczy, że chmury tylko o nas zachaczyły. Później trasa fajna, ale tak do 14, 15 słoneczko znowu grzało i nie było chmur. Później spotakliśmy się z nimi i mieliśmy świetny czas. Ciągle mijaliśmy się z burzami, to my je omijaliśmy, to one były na naszej trasie przed nami, lub za nami. Były momenty, że było widać burzę po prawej stronie drogi, pioruny, widać deszcze, po lewej też widać, że leje, droga mokra - padało, a my wciąż jesteśmy susi. Ogółem może chwilę na nas pokropiło przez cały dzień. Ostatnie 50km do Krakowa były ciężkie, męczace i powolne - przed Skalbmierzem zaczęły się góry - mnóstwo zjazdów i podjazdów, które wymęczyły nas strasznie. W końcu udało się dostać do Krakowa i przejechać go całego, żeby dostać się do domku Kodzia, który nas przenocuje.
01.07.2009; Kędzierzyn - Koźle
00:26
TRP: 172,84
TIME: 8:25:02
AVG: 20,53
Pobudka o 7 i od razu ewakuacja, żeby Kodzio mógł zdążyć do pracy. Potem po zjedzeniu czegoś usiedliśmy na plantach. Mateusz padał, położył się na drugiej ławce i już po chwili obudziła go straż miejska, która akurat musiała przejeżdżać na swoich odkurzaczach. Wyjeżdżając z Krakowa spotkaliśmy jeszcze Kamila, co było miłą niespodzianką. Później słońce tak grzało, że prawie nie dało się jechać. Po sjeście ruszyliśmy dalej i było git. W końcu dojechaliśmy do Kędzierzyna, zgadaliśmy się z Filipem i mamy nocleg u niego na strychu. Nikt tutaj z niego w bloku nie korzystał, więc Filip sam go zagospodarował - świetny pomysł. Jutro ostatni dzień w trasie..
02.07.09; Wrocław
01:14
TRP: 177,71
TIME: 8:45:48
AVG: 20,28
Wrocław! Z jednej strony fajnie, bo w końcu w domu, można się porządnie wyspać i nie trzeba jutro pedałować, ale z drugiej żal, że już koniec. Trzeba planować następny wyjazd i zaopatrzyć się w lepsze bagażniki (a przynajmniej Mateusz, bo jak wjechaliśmy na wrocławski bruk, to pękł mu w jednym miejscu i połamał dwie szprychy - reszta drogi z sakwami na kierownicy). U Filipa spało nam się świetnie, bo do 10, a potem dostaliśmy jeszcze śniadanko i sok na drogę. W bierdzychowie zatrzymaliśmy się na chwilę u Karola i do Wrocławia pojechaliśmy już w trójkę, bo traf chciał, że Rafał był akurat w Strzelinie. Później widzieliśmy nawet zalane pola i wodę na A4, więc może jest coś prawdy o tych powodziach... I to by było na tyle... A! We Wroclławiu spotkaliśmy jeszcze Maciasa, Kolę i Białego, który obronił właśnie licencjat i go oblewał. AVE!
/by Filipbe/